Mówi się, że żyjemy marzeniami, że wszystko co robimy to malutkie kroki w realizacji naszych marzeń. Pracujemy po godzinach by zarobić na ten super wyjazd, na nowy samochód, na cokolwiek innego co nam się „marzy”. Te marzenia to nie nic niemożliwego, to bardziej nasze „zachcianki”. To takie echo konsumpcjonizmu, którzy wkradło się do naszego serca… Krąży i męczą… Pracujemy, kupujemy jesteśmy chwile szczęśliwi… i znowu, nowe „marzenie”. Pracujemy, kombinujemy i znowu endorfiny na maksa. Oczywiście, nie można generalizować… są „marzenia” większe, niż pojedyncze zachcianki… to marzenia „od zawsze”. Od zawsze chciałeś dom z ogródkiem, od zawsze chciałaś być na wybiegu… A co z tymi, którzy jako „marzenia” stawiają sobie cele zawodowe? Marzy mi się bycie kierownikiem, marzy mi się prowadzenie własnej firmy, bycie własnym szefem. Będą tacy, którzy te „marzenia” zrealizują, bo są wytrwali lub cwani. Reszta pozostawi sobie to „marzenie” cały czas na piedestale, wzdychając do niego, nigdy go nie realizując, ale zawsze mogą powiedzieć „gdybym ja był kierownikiem, może kiedyś”.
Jest jeszcze jedna kategoria marzeń, są to marzenia ukryte/ukrywane. Ukrywane, są te, które znamy dobrze, ale boimy się z jakiś powodów o nich marzyć, mamy je gdzieś na dnie serca… zapominając o nich na co dzień, do czasu kiedy stają się marzeniami ukrytymi. Ukryte są ona nawet przed nasz świadomością. Podświadomość o nich wie, bo kiedy się od nich oddalamy czujemy coś złego, niepewność, złość, gniew i strach, nie wiedząc czemu. Dobrym przykładem ukrytych marzeń jest miłość nabyta. Nie taka zwykła (jeżeli miłość może być zwykła), ale taka, o której dowiadujemy się gdy ją straciliśmy, jeszcze zanim ją odkryliśmy.
Marzenia te fikcyjne, jak i te prawdziwe, świadomie czy nie powinniśmy realizować. Dlaczego? Bo co nam z życia doczesnego, jeżeli przed nami tylko puste pole?